Afryka, Cape Town, widok z Góry Stołowej

Afryka, Cape Town, widok z Góry Stołowej

piątek, 14 listopada 2014

Rio => Cuzco, nie wszystko daje się przewidzieć

W naszym planie podróży, kolejnym punktem po Rio, jest wyprawa na Machu Picchu w Peru. Jest to jeden z najciekawszych dla nas punktów wyprawy, robimy "Inka trial" - kilkudniowy, traking w Andach, na wysokościach 2600- 4200 n.p.m., pod namiotami w małym zespole 4-6 osobowym plus przewodnik, z finałem właśnie w Machu Picchu.

To na tą część włożyliśmy najwiecej pracy organizacyjnej - pozwolenia na wejście do Machu Picchu trzeba załatwiać z dużym wyprzedzeniem, nawet 4-6 miesięcy. Tylko 500 osób dziennie może być na szlaku. Zapuścilismy programy ćwiczeń, aby podnieść wydolność naszych organizmów na tyle, by dać radę - a to akurat zweryfikuje się w ciagu najbliższych dni;)

 

Wczoraj w nocy na lotnisku w Rio nasz plan dotarcia do Cuzco w Peru przestał być pewny w realizacji.

Trochę wprowadzenia:

 

Mieliśmy zarezerwowane 2 loty:

1. Rio => Lima, linie Avianica 6:40-9.25 (długi lot 5:45 h, -3h to zmiana strefy czasowej)

2. Lima => Cuzco, linie chilijskie LAN 10.45-12.15

 

Traktowaliśmy je jako łączone z definicji - robimy od razu check-in do Cuzco, nasz bagaż przewiozą w Limie z samolotu do samolotu, a my transferem zmienimy tylko gate. Mamy pomiędzy 1 i 2 lotem, w Limie 1.20 h na transfer do gate'ów lotów krajowych. Lotniska międzynarodowe są duże, więc czasem trzeba zmienić terminal, używając busów czy automatycznych kolejek. Czasem drałuje się niezły kawał na piechotę. Akurat tutaj w Limie lotnisko posiada tylko jeden terminal, więc te 1.20 powinno być ok.

 

Przy check-in w Rio szok. Nie chcą, albo jak twierdzili, nie mogą od razu odprawić nas na te 2 loty, ponieważ przepisy celne wymagają przejścia w Limie odprawy paszportowej, uzyskania pozwolenia czasowego na przebywanie w Peru oraz procedury celnej z bagażem - prześwietlanie każdej sztuki. Dodatkowo pani nas poinformowała, że nawet jak by nie było powyższych zasad, to tutaj nie ma możliwości łączenia lotów pomiędzy rożnymi liniami.

 

Nie mniej nie wieęej, sytuacje mamy następującą: lądujemy o 9.25, wysiadamy z samolotu, przechodzimy procedury paszportowo-pozwoleniową, odbieramy bagaż z taśmy, przechodzimy do punktu kontroli i prześwietleń, następnie przedostajemy sie do części lotniska dla odlotów, gdzie robimy check-in na drugi lot. Check-In on-line nie działał, a okienka dla tego lotu zamykają o 10.15. Na całość mieliśmy zatem 50 min.

Ci, co często latają od razu widzą jak słabo to wygląda. Najgorsze jest to, że przebookowanie lotów w formule RTW nie jest łatwe, może oznaczać, że nasze plany, chociażby pobytu w Peru byłyby zagrożone.

Postanowiliśmy, że spróbujemy to jednak ogarnąć, a plan awaryjny zaczniemy tworzyć dopiero jak usiądziemy na plecakach po przegranej bitwie. Możliwości wysypania planu podstawowego było pełno. Od opóźnienia lotu z Rio do Limy, po długie oczekiwania na bagaż, kolejkę przy odprawach, czy na cle etc...

Niestety mieliśmy też to nieszczęście, że posadzili nas w samolocie z Rio do Limy na samym końcu, a wysiadka jest z przodu przez rękaw... Miejsce do straty, tak potrzebnych nam, wielu minut. Na szczęście samolot wyładował punktualnie o 9.25

1- rękaw opuściliśmy 9.35, ale przez te 10 min zaciskaliśmy zęby jak ci ludzie się powoli gramolili....

2 - wyprzedziliśmy wszystkich, do odprawy było z jakieś 300 metrów, odprawa sprawna, ja mogę być 90 dni w Peru, Balcer 30 dni - nie wytrzymał i pośpieszał Panią...

3 - złapałam gościa z ochrony, mówił po angielsku. Jest 9.50 - wiemy wszystko gdzie sa prześwietlenia i check-in LAN, niestety nie ma wciąż naszego bagażu... Minuty wydają się wydłużać, 9.55 dalej czekamy... 10.00 mamy oba plecaki!

4 - jedno stanowisko od prześwietleń jest wolne, ładujemy bagaże.... Na szczęście nie wzbudzają podejrzeń! Jest 10.04

5 - sprintem biegniemy wzdłuż terminala do wejścia na check-In. Jakieś kolejne 300 metrów. I na ruska prosto do okienka., bez kolejki, czekamy, aż babka skończy odprawiać dziewczynę, która akurat tam stała zanim przybiegliśmy. Nie zwracamy uwagi na otoczenie. Balcer zadaje kluczowe pytanie "czy jest jeszcze otwarty check-in na LAN 2021 do Cuzco?" Pani odpowiada Tak, jeszcze niecałe 10 minut...

Udało się ! W 35 minut od wyjścia z samolotu... Byście widzieli nasze miny i radość!

Tak mamy, że stresowe sytuacje mobilizują nas do maksymalnej koncentracji w działaniu, świetnie wówczas też współpracujemy - można dużo ;)

Przylot do Cuzco. Zmęczeni, szczęśliwi i pojawia się dodatkowy element - dziwne samopoczucie, zawroty głowy i gubienie wątków w rozmowie, brak koncentracji. Jesteśmy na 3400 m n.p.m. Zaczynamy aklimatyzację. Pani w hotelu pokazuje nam miejsce, gdzie leżą liście koki i stoi gorący termos z wodą. Rekomenduje, by pić herbatkę często, szybciej dojdziemy do siebie.

Na godzinę 18.30 mieliśmy ustawioną odprawę z przewodnikiem, w celu omówienia planu trasy i ustaleniu, co jeszcze powinnismy zabrać lub przygotować. Po miłym powitaniu, rozpoczyna sie część, której się nie spodziewaliśmy:

- przepytywania na temat naszego stanu zdrowia, ze szczególnym uwzględnieniem predyspozycji do choroby wysokościowej i lęku wysokości w kontekście dużych ekspozycji

- kolejny aspekt, to kondycja fizyczna i jak jesteśmy przygotowani technicznie, doświadczenie we wspinaczce, wydolność, spanie w namiotach w temperaturach 0-5 stopni, posiadane buty i sprzęt, tabletki do oczyszczania wody, coś na insekty, aspiryna/heparyna itd.

- ostatnia cześć spotkania to dokładny plan trasy dzień po dniu i jej najtrudniejsze elementy.

Po dwóch godzinach, zrozumieliśmy, ze najbliższe dwa dni tzw. aklimatyzacji bedą pracowite.

Podczas całości tego spotkania mieliśmy trudności w skupieniu się i interakcji z przewodnikiem. Dotychczas jak byliśmy na lodowcach, pojawiały się zawroty głowy na chwilę, po czym szybko ustępowały. Tutaj, w tym klimacie, zmiana z 0 na stałe 3400 m n.p.m powoduje nawracające zawroty głowy, utrzymujące się rozkojarzenie, trudności ze skupieniem, przyspieszony oddech np. przy wejściu raptem na 1 piętro, a u mnie jeszcze jest ból głowy, który nie przechodzi po ibupromie. Już drugi dzień:( Obyśmy szybko się przyzwyczaili.

A same Cuzco - pierwsze wrażenie bardzo pozytywne, resztę odkryjemy. Komunikatywnie, Indianie mówią po angielsku;) Balcerek napalił się, aby spróbować lokalnych specjałów: mięska ze świnki morskiej i lamy albo alpaka... Zobaczymy;)

Buzia

 

15 komentarzy:

  1. Zaczynam się na poważnie emocjonować Waszą podróżą! Fingers crossed!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale super, że Wam się udało zdazyć!!!! Gratuluję i trzymam kciuki!
    Tak naprawdę, ta historia przypomina mi przygody Pana Fogga, który podróż dookoła świata postanowił odbyć w 80 dni:))) dobrze, że nie podąża za wami detektyw Fix i Transfer (ten z błyszczącym okiem) ....chociaż z drugiej strony nie wiem, czy cały samolot gramolacych się w zolwim tempie ludzi nie jest gorszy....:)
    Pozdrowienia!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... Jak czekaliśmy do wyjścia, to musiałam mocno trzymać nerwy na uwięzi.. Mam swój sposób, liczę wkółko od 1 do 10 ;) nie wiem ile tego obrobiłam. Buziaki

      Usuń
    2. My mamy 160 dni, na dwójkę, czyli po 80 na głowę ;)
      ...i spieszymy sie tylko na zaplanowane samoloty, a nie jak Fogg - na wszystko ;) A i tak, jak widać, musimy liczyć na to, że świat nas nadal lubi ;)

      Usuń
  3. No i jeszcze liście koki do żucia, picia czy co tam jeszcze się z tego robi za free macie. A lądowanie w Limie i transfer do Cuzco normalnie horror. Jak czytałem to normalnie w głowie słyszałem cykanie sekundnika..... Trzymam kciuki za Macchu Picchu. Koolay

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiscie było cienko z czasem. Zaraz po tym jak dostaliśmy sie do tego cholernego samolotu, sprawdziliśmy wszystkie połączenia, do końca podróży. Wyglada na to, że takich numerow już nie bedzie. Ciekawe, jakie inne bedą;)

      Usuń
  4. Nie tak za free ! Reklamówka liści koki 4 pln ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Proszę Cię, jedno ojro za zakazany owoc ? Bierę w ciemno :-) Koolay

      Usuń
    2. Moglibyśmy Ci wysłać listem ale to sie może skończyć jak w przypadku Kory ;) Tzn. na pewno by sie tak skończyło. Lokalni ludzie mowią, ze nie można tego wysyłać ani wywozić, bo za to jest pudło.

      Usuń
  5. Wow, co za emocje!!!
    Aktualnie współpracuję z Jose Antonio, oryginalnym Peruwiańczykiem. Gość na codzień bardzo sympatyczny, ale sprawia wrażenie jakby:
    - odczuwał permanentny brak koki;
    - był odużony nadmiarem tlenu.
    Czyli generalnie "pobudzenie" - 10. Dzięki Waszej relacji już wiem skąd to się wzięło :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Czytamy z zainteresowaniem Wasze ekscytujące relacje - oglądamy i podziwiamy! Szczególnie zdolności reporterskie Kasi!
    Emocji macie nie mało; wyścig z czasem, ale jak widać Los Wam sprzyja - i tak trzymać! :-)
    Życzymy super przygód w Peru; żeby wszystko się udawało!
    Dziękujemy za życzenia z Rio i pozdrawiamy serdecznie z jeszcze zielonej Górki Szczęśliwieckiej (w niedzielę wyborczą) - TiJK

    OdpowiedzUsuń
  7. Niesamowite emocje, super opisane i wzbogacone fajnymi zdjeciami!

    Trzymam kciuki i pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  8. Balcerki, nasze kochane, życzymy Wam szybkiej aklimatyzacji i żeby Kejtusi już główka nie bolała, powodzenia od Doszków, trzymamy kciuki.

    OdpowiedzUsuń
  9. Gratuluję sukcesów na lotnisku :)) Na chorobę wysokościową oprócz liści koki mogą pomóc tabletki z lokalnej apteki: soroche pills (medicamento por el mal de altura), lepiej je mieć pod ręką i nie zwiedzać lokalnych szpitali ;)
    Dużo zdrówka i cudownych widoków, buziaki, Ania K.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.