Afryka, Cape Town, widok z Góry Stołowej

Afryka, Cape Town, widok z Góry Stołowej

niedziela, 8 marca 2015

Wietnam, cz. 2

Im dalej na północ, tym większa komuna.

Aż nie do wiary, że w jednym kraju mogą być tak rożne oblicza systemowe i mentalne ludzi. Mieszkańcy centranego Wietnamu, po drugiej szklaneczce wina, "przestrzegali" nas delikatnie przed innym traktowaniem turystów na północy. Mówili, że oni (przewodnicy i obsługa turystow z północy) wyrośli w komunie i nie rozumieją, że turysta jest klientem i że zapłacił za serwis itd. Nie mieliśmy jednak wtedy pojęcia, że różnica będzie aż tak szokowa.

Na lotnisku w Ha Noi przywitał nas przewodnik, kierowca i nowy samochód. Nice:) tylko pogoda zrobiła sie jakaś jesienna, w sensie zimno (z 10st. C) i wietrznie.

W pierwszym dniu wizyty na północy w planie mieliśmy zwiedzanie atrakcji obecnej stolicy Wietnamu.

Warte wspomnienia jest mauzoleum "Uncle Ho", czyli Mr. Ho Chi Minh'a. Zajechaliśmy na plac defiladowy. Pusty, długi i szeroki plac, na którego środku stoi budynek bez okien - mauzoleum. Do środka nie weszliśmy, bo akurat mumia Ho Chi Minh'a pojechała na coroczną konserwacje do/в....Москву. Plac i mauzoleum są "jakby" wzorowane na moskiewskim Pl. Czerwonym i mauzoleum Lenina. Trzeba jednak doprecyzować słowo "wzorowane", bo to w tej sytuacji (za) duże słowo - wietnamskiemu mauzoleum jest bardzo daleko do rozmachu moskiewskiej instalacji. Taka biedniejsza wersja. No i nie tu żadnej ma cerkwi ;) tak samo jednak są żołnierze na warcie i grające z wielkich kołchoźników patetyczne marsze.

Zaraz obok mauzoleum jest pałac prezydencki wraz z otoczeniem, w którym mieszkał i pracował dla swojego narodu Mr. Ho Chi Minh. Nasz przewodnik bardzo ceni Ho Chi Minh'a. Jest bardzo zindoktrynowany. Nawet nasze pytania o zabarwieniu ironicznym i sarkastycznym traktował poważnie i tłumaczył, ze Ho Chi Minh nie był takim komunistą jak Lenin, czy Marks. I to nic, że w jego gabinetach pełno figurek i obrazów towarzyszy Володи i Karola. On (Ho) był inny - dobry jak Gandi. I zjednoczył kraj. Chciał dobrze dla narodu i .....milion podobnych bzdur na jego temat. Piszę bzdur, bo to, co ten gość opowiadał nadawałoby się wprost do starych podręczników do nauki języka rosyjskiego. Masakra.

...Obrazki nad oknem

W sklepiku z pamiątkami, Ho Chi Minh we wszystkich odsłonach i na wszystkim, co można powieści na ścianie albo postawić na kominku. Potem w hotelu aż bałem się otworzyć lodówkę ;)

Pokręciliśmy sie jeszcze po Ha Noi odwiedzajac m.in. tradycyjny Water Muppet Show - teatrzyk kukiełkowy ze sceną, w której zamiast podłogi jest tafla wody. Atrakcja dla dzieci i turystów ale tak bardzo tradycyjna, że nie mogliśmy tego nie zobaczyć.

Kolejną atrakcją tego dnia był Imperial Academy - najstarszy wietnamski uniwersytet, otwarty w 1076 r. (to jakieś sto parę lat po chrzcie Polski;) ) Wielka rzecz i piękna architektura. Przez naszego przewodnika, wyznawcę komunistycznych idei, cały uniwerek skwitowany został jedynie słowami: "utrzymujemy te budynki dla turystów". Większość rzeczy powstałych przed komuną jest tutaj na północy deprecjonowana i bagatelizowana.

Kamienne indeksy, a właściwie tablice absolwentów. Na żółwiach, symbolu długiego życia. Taki wczesny Facebook ;)

Ostatnim punktem programu, przed nocnym spacerem po zatłoczonych uliczkach i lokalnych barach, było muzeum więzienne, gdzie pokazano turystom m.in. jakie świetne warunki pobytu mieli amerykańscy piloci wzięci do niewoli podczas wojny - grali w piłkę, palili trawkę, obchodzili huczne święta, grali w szachy i mieli opiekę medyczna...."sielanka". Wspominam o tym, bo poziom propagandy, zafałszowania i retoryki pt. "wietnamscy narodowi rewolucjoniści...." i "amerykańscy imperialiści....." jest absolutnym przeciwieństwem bezpośredniości tego, co widzieliśmy w muzeach na południu, w Sajgonie.

To był bardzo intensywny dzień, pełny zwiedzania. Wieczorkiem zasiedliśmy w lokalnym barze w zatłoczonej uliczce i przy piwku chłonęliśmy nocne życie Ha Noi. Następnego ranka pojechaliśmy do Halong Bay. To 4 godziny jazdy przez krajobraz pół ryżowych

Turystyka zakupowa. Na tej trasie kwitnie i jest tak beznadziejnie i niesubtelnie, a wręcz ordynarnie zorganizowana, że trzeba dużego wyluzowania, żeby nie spróbowac ich "ustawić". Jakbym nie był po paru miesiącach braku stresu i przyjechał tutaj na tygodniowe wakacje, to dzisiaj prawdopodobnie Witnam miałby co najmniej jednego przewodnika na długotrwałym L4. Co kilkadziesiąt kilometrów zlokalizowane są hale wystawiennicze, w których zgromadzono rzeźby z marmuru, rękodzieło wietnamskie, lokalne snaki, perły i wyroby z nimi itp. Wewnątrz zorganizowane są jak labirynty, analogicznie jak sklepy na stacjach benzynowych czy w supermarketach. Przewodnik i kierowca przywoził nas na start takiego labiryntu i umawiał się z nami np. za 20 min. po drugiej stronie. Za takie wpuszczenie zagranicznego turysty w labirynt otrzymywali paczkę z prezentami albo obiad. Po drugim razie nasz przewodnik okazał się na tyle inteligentny, że poprosił nas, żebyśmy weszli w jeszcze jeden labirynt i wyjaśnił, że wtedy nasz kierowca dostanie puszkę coli dla swojego dziecka na prezent z okazji Wietnamskiego Nowego Roku (to odpowiednik naszych Świąt Bożego Narodzenia). Taka mała manipulacja. Zgodziliśmy się, ale wyczuł, że to ostatni raz.

Tu na północy Wietnamu jest tak jak w filmie "Sztos", tak jak jeszcze 20 lat temu bywało u nas. Hierarchia społeczna, patrząc od góry, jest nastepująca (i nie przepraszam, za pominięcie niektórych elementów drabinki): przewodnik, recepcjonista, sprzedawca na hali z labiryntem, ...., turysta. Bardzo wiele wody musi upłynąć w Czerwonej rzece zanim się nauczą robić to inaczej. Dobrze, że mieliśmy program zwiedzania z tym przewodnikiem jedynie na 1 dzień. 2 pozostałe dni wizyty w północnym Wietnamie spędziliśmy na łódce - jonce, pływając leniwie i w luksusie jak na Love Boat po Halong Bay.

Zanim pożegnaliśmy się z przewodnikiem, to jednak się doczekał...Chwilę mu zeszło zanim przestawił się na słuchanie, kiedy informowałem go 'face to face' jak będzie wygladała reszta dnia i że będzie inna niż on sobie wymyślił dla swojej wygody. Podkreśliłem, że to ja jestem na wakacjach, a on w pracy i że nie zamierzamy z Kasieńką nigdzie biegać ani sie spieszyć i ......parę jeszcze detali dot. naszego komfortu i jego obowiązków. Jak na to, że dawno na nikogo nie musiałem wywierać presji, to muszę sam przed sobą przyznać, że nieźle mi poszło: nawet na chwile nie podniosłem głosu, a ciśnienie utrzymałem ponizej normy WHO ;)

Wracając do Halong Bay, to jest to jeden z tzw. 'Nowych 7 cudów swiata' (https://www.new7wonders.com/), w kategorii natura. No i rzeczywiście było cudnie ;) Tradycyjna drewniana jonka okazała sie metalową, ładnie wystylizowaną na jonkę łodzią turystyczna, z luksusowymi kabinami i pokładami.

Turystów, włączając w to właściciela jednostki, było 10 osób. Łódka mogła przyjąć ok. 30. Załoga w liczbie również 10 osób. Prawdopodobnie albo miedzy innymi z powodu obecności właściciela jakość serwisu była na bardzo wysokim poziomie. Spędziliśmy na tej łódce 2 dni i jedną noc. Pływając wsród niezliczonej, choć policzonej (1969szt.), ilości wysepek z których tylko około połowa ma nazwę. "Tradycyjnych drewnianych jonek" pływa po tych wodach kilkaset. W innych okolicznościach nazwałbym to tłokiem. Ale tutaj to właśnie ta duża ilość jonek na tle wysepek tworzy charakterystyczny obraz i piękno tego miejsca. Dodatkowe atrakcje podczas naszego krótkiego rejsu to: wizyta w sporej jaskini na jednej z wysepek (Surprise Cave), odpoczynek na pięknej, piaszczystej plaży ze wzgórzem, z którego roztacza sie cudnej urody widok na zatoczkę pełną wysepek i łódek oraz odwiedziny pływającej wioski rybackiej.

Cała, łączona atrakcja naszym zdaniem jest godna zobaczenia i polecenia każdemu, kto odwiedza ten dziwny kraj - Wietnam.

Kiedyś, tj. jeszcze kilka lat temu lódki były w kolorze "drewnianym", co podkreslalo unikalny charakter "tradycyjnych drewnianych jonek". Dzisiaj, wszystkie pomalowane są na biało. Zostało to zrobione na podstawie decyzji zarzadcy tej okolicy. Łódki, które tego nie zrobiły, nie otrzymały licencji na pływanie po wodach zatoki. Słyszalem o dwóch możliwych powodach tej decyzji:

1. Wietnamczycy chcieli mieć flotę białych łódek, podobnie jak jest w wielu innych miejscach na świecie, gdzie w portach jachtowych można zobaczyć w większości białe jednostki. Nie wzięto jednak pod uwagę tradycyjnego i historycznego charakteru "drewnianych jonek"

2. W magazynach wietnamskiego producenta farb był nadmiar białej i jej nowy dyrektor (z partyjnego nadania) ugadał sie z zarządzającym portem i zatoką Halong.

Oba brzmią idiotycznie i absurdalnie....bez dalszego komentarza. Fakt jest jednak taki, że dzisiaj jonki są białe. Podobno władze regionu wycofują się z decyzji, jednak trudniej i drożej jest odzyskać drewno spod farby, niż je pomalować....

Wróciliśmy do Ha Noi na jedną noc, żeby rano polecieć na prawie 3 pełne dni do Bangkoku. 3 ostatnie dni w Azji podczas tej podroży ;)

 

Pozdrawiamy

KGB

PS. Ciekawostka z Wietnam, cz. 1: mityczne zwierzę, które w kulturze i wierzeniach Azji jest podobne do lwa i ma w pysku perłę to jednorożec (eng.: unicorn). W bliższych nam mitach i legendach kojarzy się raczej z białym rumakiem.

 

 

 

 

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.