Afryka, Cape Town, widok z Góry Stołowej

Afryka, Cape Town, widok z Góry Stołowej

środa, 15 października 2014

Salt Lake City, Wielkie Słone Jezioro i Solna Pustynia

Po drodze do Salt Lake City zaliczyliśmy nocleg w miejscowości Provo. Nic specjalnego. No może poza jednym pubem, gdzie muza wychodziła z szafy, za nieznaczną opłatą, a wystrój i towarzystwo wydawało sie pamietać dobre czasy hipisów.

Zakupy w markecie, uplasowały nas w odpowiednim segmencie klientów, tzn. z czerwonymi samochodami :)
 

Ten po lewej to Dodge Hemi 5.7 liter. Smok! Ten drugi...... tylko auto Balcer ma mniejsze:)

Sorry, Smok, to ten po prawej :)

Salt Lake City to stolica Utah, choć chyba nawet bardziej stolica wyznania mormońskiego. Całe centrum jest własnością kościoła, co widać, słychać i czuć.
Po pierwsze wszyscy wolontariusze witali nas z uśmiechem i proponowali swoją pomoc. Od razu widać było, że my nie z tej bajki i trzeba otoczyć nas opieką (sióstr i braci było więcej niż turystów).
W końcu stwierdziliśmy, że trzeba się temu poddać i zobaczyć jak wygląda "mormoński Watykan". Na wstępie nas pouczono, że do środka świątyni nie wejdziemy (bo nie jesteśmy mormonami), ale w Visitor Center są makieta i prezentacje ppt (to nas prześladuje ;)), które szczegółowo pokazują każde pomieszczenie.
W Visitor Center jest też sekcja pt. drzewo genealogiczne. I jak się przyglądnęłam jednej planszy, z większą uwagą, to okazuje się, że kilku prezydentów USA - Bush, Roosvelt, Johnson, Clinton oraz brytyjski Churchill pochodzą w prostej linii od jednego mormona - pierwszego prezydenta tego kościoła.
... I czuć w tym miejscu, że to silna grupa trzymająca władzę..., poniżej zresztą Capitol stanu Utah, z wypasem. Jest to replika tego z Waszyngtonu. Widać przyzwyczajają członków kościoła do prawdziwej polityki. Na szczęście jest nieco mniejszy od oryginału i mieści sie w kadrze ;)
Reszta Salt Lake City wygląda raczej jak miasteczko. Jest tu niesamowicie czysto i sama zabudowa wydała nam się b. urocza i zadbana:
Po lunchu u chińczyka ruszyliśmy nad wielkie słone jezioro. Marina, po tych chorwackich, nie zrobiła na nas wrażenia, ale trochę łódek było:

Widać, ze na jeziorze są duże pływy, bo sama marina i jej pomosty są przygotowane na spore zmiany wysokości wody wzgl. lądu. Plaża, twarda i słona, za mną:

Już mieliśmy opuścić marinę, kiedy zobaczyliśmy, co wjeżdża na lawecie - łódz śmigłowa. Rafa! Bardziej byś to docenił niż my, więc sesja zdjęciowa z myślą o Tobie ;) Goście powiedzieli, że nam, że nie wiedzą jak szybko to pływa, bo nie maja przyrządów do pomiaru, ale silnik ma 600 koni.

Chwilę pózniej było wodowanie:

No, a jak spokojnie, po założeniu słuchawek ochronnych, wyszli z mariny, to dzida, nagrana na filmie: "dzida na śmigle".

Wróciliśmy na autostradę w kierunku Słonej Pustyni. Z drogi było widać jak uzyskują sól z jeziora. Napełniają wodą z jeziora baseniki i pozwalają jej odparować, a potem zagarniają.

Chwalą się, że to 2-gi na świecie najbardziej zasolony zbiornik na świecie:

Wielka słona pustynia, od razu można było rozpoznać, gdzie się zaczyna. Z drogi wygląda to tak:

A potem tak:

A im dalej, tym więcej soli:

A potem zgłupieliśmy. Zamiast pustyni, nagle zrobiło się jezioro. A to wszystko w punkcie widokowym na pustynię, przy trasie speed records. Potem gość na stacji benzynowej nam wytłumaczył, że ostatnio (ten rok) były tu niespodziewane duże opady.

Specjalnie zainstalowany prysznic do mycia butów z soli dzisiaj okazał sie niepotrzebny.

Zmartwiliśmy się trochę, bo naszym celem było właśnie Bonneville Speedway - miejsce na tej pustyni, gdzie bije się rekordy prędkości!!!

Na dodatek, na stacji dowiedzieliśmy się, że w tym roku byly obchody 100 rocznicy ustanowienia pierwszego rekordu. A warunki były średnie, bo po tegorocznych opadach jeszcze do tej pory, w niektórych miejscach jest woda. Obchody skończyły sie na uroczystym piwku. Nie było jazdy.

Dla nas to i tak była dobra wiadomość - jest przynajmniej częściowo sucho;)

No to jak "welcome", to jazda. O wschodzie słońca byliśmy na starcie:

Balcer już na pustyni. Nie udało mu się rozpędzić naszego Nissana( 1.8 l) powyżej 200 km/h, bo zabrakło kilku, a może kilkunastu mil toru ( musiałoby być też z górki). Poszedł 100 m.p.h. Zabawa była niezła:

Na końcu toru było juz trochę mokro:

Nocowaliśmy w miejscowości Wendover. Przez jej środek biegnie granica między stanami Utah i Nevada:

Po jednej stronie kasyna i hulaj dusza- Nevada, a, po drugiej piwko w papierowych torebkach - Utah.
Odjazd polega na tym, że te 2 stany są w różnych strefach czasowych. Poszliśmy na śniadanie do Nevady i telefony przestawiły sie na 10:00. Zjedliśmy śniadanie i po powrocie do hotelu (w Utah) była 9:30.

Tymczasem pozdrawiamy. Dzisiaj (środa) spędzimy cały dzień za kółkiem. Zmierzamy do Grand Teton National Park w Wyoming.

KGB


 
 

2 komentarze:

  1. A nie można było szybciutko na wiarę mormońską przejść i zobaczyć od środka te budowle? Toż to bez różnicy co się komu powie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Merci za prywatną sesje :), szkoda że nie ma foci tego maleństwa w locie ;)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.